Czy istnieje zeszyt idealny? Zdecydowanie nie. Każdy ma inne potrzeby, dla Fifi szukam zeszytów szkolnych, dla Emisia czegokolwiek do kolorowania, a dla siebie kolejnych zeszytów do prowadzenia Bullet Journalu, a na prezenty świąteczne często rozglądam się za tradycyjnymi kalendarzami. Z początkiem roku 2019 stanęłam przed wyborem kolejnego zeszytu do mojego BuJo, zgromadziłam na półce już całkiem niezłą gromadkę z której ciężko wybrać 😉 Opowiem Wam dzisiaj trochę o zeszytach, które miałam okazję do tej pory testować.
Każdy z nas jest inny i ma inne potrzeby. Jeden chciałby prowadzić Bullet Journal jak kalendarz, drugi chce do niego dorzucić swoje artystyczne dzieła, a kolejny traktuje Bullet Journal jak swoisty pamiętnik. Moją historię z Bullet Journalem zaczęłam jakieś 2 lata temu. O moich początkach, poszukiwaniach treści, układów, które będą dla mnie odpowiednie, pisałam Wam w tekście „Jeśli Dziś Wtorek To… Jak Zapanować Nad Czasem”.
Najważniejszy jednak punkt poniższego artykułu, który dla Was przygotowałam to…. wielki test Planera Pełnego Czasu . Tego różowego, wydanego ponad rok temu, który przeszedł ze mną przez cały rok 2018. Czekałam na niego z niecierpliwością, mając w pamięci artykuły o metodzie Bullet Journalingu na blogu Kasi z Worqshop, dzięki, którym poznałam czym jest ta metoda i dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak zeszyty w kropki. Jakkolwiek trudne do zdobycia by nie były. Potem nadszedł ten moment kiedy również moje BuJo przeszło do etapu prowadzenia go w owym słynnym Leuchtturmie i wydawało mi się, że przecież już lepiej być nie może. I wtedy właśnie przeczytałam u Kasi TEN artykuł, w którym pisze o tym jak szykuje niespodziankę, zeszyt w kropki, który będzie jeszcze lepszy niż Leuchtturm 1917 i pomyślałam z początku, że to przecież niemożliwe. Dopóki nie powstał i wtedy trafił do moich rąk.
Zaskoczył mnie już na samym początku, gdy tylko trafił w moje ręce. Paczka od Pani Swojego Czasu była jak zawsze pięknie zapakowana z cudowną różową wstążką – cudowności! Tylko, kurczaczki, coś tu nie tak z rozmiarem, przecież to miał być taki lepszy Leuchtturm. Biorę mojego złotego Leuchtturma, który cudownie wślizgiwał się do każdej torebki nawet tej najmniejszej, i przymierzam. Jak nic nowy notes jest większy! Więc już gdzieś tam czai się mała złość, ale myślę sobie “Przecież każdy notes jest inny, dajmy mu szansę”. I tak zaczęło się szukanie plusów. Nawet rozmiar w końcu polubiłam, przy tym rozmiarze kartkę A4 wystarczy złożyć na pół 😉 na każdej stronie mieści się więcej bazgrołów. Chociaż w części kalendarzowej wystarczało mi to co miałam w moim LT1917.
Moja przygoda z różowym Planerem już się zakończyła, niestety nie wytrwałam by go wykorzystać do końca, do ostatniej kartki i zakończyłam go wraz z końcem roku. Porównanie, które Wam tutaj zostawiam powstało na podstawie powyższego Planera do LT1917, format A5, limitowana edycja na 100 lecie marki.
ZALETY PLANERA PSC vs LT1917
-
Rozrysowane tabele kalendarza na kolejnych 12mcy bez nazw miesięcy, możemy rozpocząć planowanie dosłownie w dowolnym momencie i wykorzystać te tabele, do czego nam się spodoba (choć nie ukrywam, że pod koniec roku miałam potrzebę dorysowania kolejnych miesięcy do długofalowego planowania)
- Twarda okładka i dobrze rozkładające się strony (w LT1917 na początku korzystania z planera trzeba go rozginać/rozprasować strony na początku, aby korzystanie było wygodniejsze)
-
Papier – bardzo gładki, kropkowany papier. Bardzo przypomina ten z LT1917, ale już w pierwszej chwili można poczuć, że jest jeszcze gładszy. Z tego co wiem był bardzo uważnie wybierany przez Kasię z bloga Worqshop i powiem tak, nie wiem jak ona to zrobiła, ale ten papier jest naprawdę genialny! Wprost tak genialny, że był chyba główną przyczyną dla której nie porzuciłam Planera PSC w ciągu roku. I tak genialny, że jest to ten aspekt Planera PSC za którym autentycznie tęsknię. Kasiu Chapeaux bas!
-
Format, większy niż A5, mniejszy niż A4 (to B5) – zwróciłam uwagę na tą różnicę od razu. Dla mnie bardzo istotną, choć przy zamawianiu mi umknęła. Dla mnie spowodowało to, że Planer stał się dla mnie batdziej typowym kalendarzem ze sporadycznymi notatkami niż notatnikiem absolutnie do wszystkiego, który jest ze mną zawsze i wszędzie. Za formatem idzie bowiem również waga, która w moim przypadku często warunkowała czy Planer zabieram czy jednak nie. A to już spory minus. Główną zaletą Bullet Journal jest dla mnie to że mogę mieć go zawsze i wszędzie, że jest dla mnie kalendarzem, zeszytem, notesikiem, a nawet swego rodzaju bazgroszytem w razie potrzeby. Kiedy zamawiałam swój pierwszy Planer pamiętam że rozmiar był w centymetrach, teraz jest podana informacja że to B5. Czy czuję się wprowadzona w błąd? Nie. Po prostu ten rozmiar się u mnie nie sprawdził.
-
Kropki – w Planerze Różowym są wyraźniejsze niż te w LT1917, ale jeszcze nie za bardzo. Natomiast w wersji Turkusowej Planera (przynajmniej tej, która mam ja), kropki stają się już naprawdę bardzo wyraźne. Ten drugi na razie tylko testowałam na potrzeby poniższej recenzji
-
Okładka – wykonana z grubej tektury. Niestety w moim przypadku częste noszenie go ze sobą we wszelkich okolicznościach – piątek, świątek, magazyn, targi, ale także basen czy inne dziecięce rozrywki gdy torbę mam wypełnioną zabawkami – sprawiły, że okładka, a dokładniej rogi, nie przeżyły próby czasu i są w opłakanym stanie (co możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej 🙁 Prawdopodobnie to jednak również kwestia materiału z którego została wykonana – w LT1917 to materiał skóropodobny (a może skóra?), w Planerze PSC to jedynie tektura, chociaż mam wrażenie, że okładka Turkusowego Planera jest wykonana z innego materiału.
-
Rogi – proste rogi, nie zaokrąglone, jak w LT1917, również mogły mieć spory wpływ na taką, a nie inną żywotność okładki.
-
Cena – niestety, nawet cena LT1917 w limitowanej edycji była niższa niż Planera. Zdecydowałam się na zakup Planera głównie dlatego, że cenię sobie wspieranie polskich marek i ich produktów, a marka Pani Swojego Czasu jest taka właśnie marką.
-
Napis – niby fajny, ale z drugiej strony po kilku miesiącach, zwłaszcza gdyż już wiedziałam, że nie czuję już tego flow z tym nowym Planerem, nie bardzo pasowało mi obnoszenie się z obrandowanym planerem.
Korzystacie z prowadzenia Bullet Journalu lub czegokolwiek innego do czego potrzebujecie fajne zeszyty? Może macie jakieś inne sposoby planowania, które się u Was sprawdzają? Albo godne polecenia zeszyty dla papieroholików? Podzielcie się koniecznie poniżej.