Po ostatniej wyprawie pociągiem zaczęłam się zastanawiać w którym momencie empatia jest nadal tylko empatią, a w której empatia staje się czyimś wymuszeniem?
Historia dość banalna by się wydawało. Czekamy na pociąg na wyprawę, jak ogłaszają co 5 minut megafonem – to pociąg objęty całkowitą rezerwacją miejsc. Wsiadamy do wagonu, nasze miejsca zajęte ale okey nie musimy w końcu siedzieć idealnie na naszych miejscach – 4 wolne zostały, więc zaczynamy się rozkładać. Tutaj historia mogłaby się skończyć, tyle tylko, że pojawia się kolejna osoba (już 5ta) z miejscem w tym samym przedziale… I w tym momencie okazuje się, że Pani która zajmuje pozostałe 2 wolne miejsca, tak naprawdę ma bilet tylko na jedno z nich. W normalnej sytuacji by je prawdopodobnie zwolniła. Niestety sytuacja jest bardziej złożona – Pani z jednym biletem z jedną miejscówką jest bowiem matką z 2ką dzieci – noworodkiem i przedszkolakiem, do tego ma wózek, 2 foteliki samochodowe i gondolę, o bagażach nie wspomnę. Efekt konfrontacji skończył się uwolnieniem jednego z trzech zajmowanych przez nią miejsc. Moja irytacja nie miała granic, ale jak widać albo brak mi wystarczająco silnej emptii albo zabrakło motywacji by walczyć o miejsce siedzące dla najmłodszego członka rodziny. A może zwyczajnie nie miałam ochoty na kłótnie przy dzieciach.
Jednak najbardziej irytujące w całej powyższej sytuacji było to, że rzeczona Pani nie widziała absolutnie nic złego w tym, że zajmowała jedno z naszych miejsc. Co więcej jej przedszkolak, siedzący na ogromnym foteliku samochodowym tak się kręcił i wiercił by fotelik się przekręcał uderzając Eryka, z braku miejsca siedzącego na podłokietnikach między fotelami. A gdy kręcenie było zauważane przez Matkę zaczynało się kopanie mojego dziecka nogą po cichaczu by Matka nie zauważyła.
Jak widać po powyższej sytuacji mogłam przyoszczędzić i nie kupować biletów dla chłopców, w końcu jak widać nie jest to niezbędne. Znacznie ważniejsze by mieć bilet dla siebie, 2kę dzieci na podorędziu i słodkie oczka dla konduktora, która najpierw tłumaczył, że przedział z rezerwacją za przedziałem konduktorskim musi pozostać pusty. Dlaczego? Bo tak. Nieważne, że nie mam gdzie posadzić dziecka bo ma miejsce zajęte przez kogoś nie tylko bez miejscówki, ale i bez jakiegokolwiek biletu. Co się wyjaśniło oczywiście podczas kontroli biletów. Niestety na tym etapie pociąg był już na tyle przepełniony że nawet specjalny przedział z rezerwacją konduktorską był zajęty. Choć jeszcze godzinę wcześniej nie było opcji by przesadzić tam Panią z gromadką dzieci i bagaży, ta druga była zdecydowanie większa.
Mieliście takie przygody w transporcie publicznym, zwłaszcza długodystansowym? Kiedy kończy się empatia i można walczyć o swoje? Co byście zrobili na moim miejscu?
Ps. Już za kilka dni – dokładnie od 1 października – rozpoczyna się kolejna, 4 edycja, Wielkiej Wymiany Książkowej, w której z ogromną przyjemnością będę brała udział – czekajcie na wpis ze szczegółami w najbliższą niedzielę 😁