Pewne sprawy, które szkoła wtłacza naszym dzieciom, sprawiają że stajemy, co najmniej, zdziwieni absurdem dnia codziennego. Przynajmniej niektórzy przystają – tak jak ja. Na szczęście czytając artykuły na portalu juniorowo.pl widzę, że chyba nie ja jedna.
Listę artykułów, które polecam Waszej uwadze znajdziecie na końcu tekstu.
Takich spraw, które dość mocno mnie zaskoczyły od chwili rozpoczęcia przez mojego syna edukacji szkolnej było całkiem sporo, ale opowiem Wam tylko o tych które wywarły na mnie największe wrażenie (czasem pozytywne, czasem negatywne):
1. Prace domowe
Prace domowe zaczynają się już na początku 1-szej klasy – czasem jest ich więcej, czasem mniej. Czasem wśród prac domowych ma zadania, których po prostu nie skończył na lekcji. Czasem odrobi je w świetlicy, czasem nie. To akurat dość oczywiste – jeśli nie zrobisz czegoś w czasie lekcji na to przeznaczonej, to w domu najpierw robisz to czego nie zrobiłeś, a dopiero później czas na zabawę. Jeśli nie zrobisz tych zadań szybko czas zabawy się skraca, a czasem wręcz mija i już czas na kolację i spanie. Wiecie co mnie zaskoczyło najbardziej? Wcale nie fakt, że te prace domowe są, na to byłam przygotowana już przez znajomych, nie powiem by mnie to zachwyciło, no ale cóż wpływu sama jedna na to nie mam. Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że praca domowa już w 1szej klasie szkoły podstawowej jest oczywista dla wszystkich. Oczywista, tzn. ona musi być! Gdyż jak się dowiedziałam “dziecko musi się nauczyć odrabiania lekcji już teraz”. Serio? Musi? A co mu to da w życiu dorosłym?
Spodobało mi się porównanie, w jednym z artykułów, szkolnej pracy domowej do pracy dorosłych. Jak byśmy się czuli wracając do domu po 8h pracy, a witający nas w progu mąż/żona z uśmiechem przypominał o dokończeniu tego czego nie zdążyliśmy w pracy… Czy tego właśnie chcemy uczyć nasze dzieci? Czy ku temu zmierza nasza edukacja szkolna? Że przynoszenie pracy do domu to coś normalnego co wpisuje się w nasze obowiązki? Że praca to sens naszego życia i powinniśmy na nią poświęcać 90% naszego czasu? Chyba nie tędy droga. Podobno ma to być również nauka systematyczności – hmmm… nieśmiało stwierdzę na swoim własnym przykładzie, że niekoniecznie.
Najbardziej mnie w tej materii martwi fakt, że dla wszystkich – rodziców, nauczycieli i reszty jest to bardzo normalna sytuacja. I chyba tylko dzieci oraz co bardziej upierdliwi rodzice (do tych ostatnich chyba się zaliczam) widzą, że coś tu nie gra. I skoro dziecko czegoś nie zrobiło to może jest w tym jakaś wina nauczyciela, a zatem i jego odpowiedzialność za wykonaną przez dzieci pracę na lekcji, czyli efekt nauki wszystkich dzieci w klasie, a nie tylko tych najlepszych? Tymczasem za brak właściwej pracy na lekcji karane jest dziecko, a nauczyciel ma do odbębnienia swoje kilka godzin z dziećmi i kilka punktów z programu do zaliczenia i wszystko jest okey, bo ma świetny kontakt z dziećmi.
2. Przedmioty
Kolejna sprawa która mnie mocno zaskoczyła był podział na przedmioty i różnych nauczycieli już od 1-szej klasy. Nie mówię, że to złe – z całą pewnością anglistka czy wfistka mają lepszą wiedzę w swojej specjalizacji niż pani od edukacji wczesnoszkolnej (która w naszym przypadku jest – sic! – germanistką). Ale już osobna nauczycielka od muzyki, plastyki czy komputerów (na których dzieci przerabiają podobne zagadnienia co na zajęciach z edukacji wczesnoszkolnej) w pierwszej klasie może być sporym zaskoczeniem. Mimo wszystko chyba jednak najgorszym dla mnie doświadczeniem było zderzenie się z faktem, że już od 1szej klasy moje dziecko ma 2 godziny tygodniowo religii…
W dodatku przedmiot ten, pozornie niewinny, wziął nas kompletnie z przyczajki i zaatakował swymi coraz większymi wymaganiami, których to na początku roku w ogóle nie przejawiał. W efekcie miałam biegające po domu dziecko śpiewajace dziwnej treści pieśni pseudo-chrześcijańskie (w końcu zajęcia prowadzi katechetka…). Na szczęście obecnie to widok nader rzadki, dzięki fantastycznym zajęciom z chóru Gregorianów. Za to do szkoły przyszło mu dźwigać kolejne tomiszcze “ćwiczeń”, tym razem do religii, o ironio! 2x grubsze niż pozostałe… Jak się z czasem okazało z tego przedmiotu nie ma prac domowych, więc wytłumaczyłam mojemu synowi, że nosimy tylko te książki w których jest coś zadane lub niezrobione i plecak zelżał. Ufff!
3. Tornistry
Ten temat na tym etapie edukacji mego dziecka jeszcze mnie bawi. No bo cóż mam powiedzieć, jeśli w 1 klasie po tygodniu słynnej już akcji “Lekki tornister” moje dziecko zaczęło przynosić do domu wszystkie możliwe książki? Czy to jego wina? No nie, skoro dostał pracę domową ze wszystkich swoich nielicznych “przedmiotów”, w tym z religii. Czyli znowu coś w tej cudownej edukacji nam zgrzyta! Może przydałaby się odrobina współpracy w ramach grona nauczycielskiego w zakresie tego kto, co i kiedy zadaje? To jednak chyba zakrawa na ironię, bo nauczyciele musieliby ze sobą współpracować nie tylko towarzysko ale i edukacyjnie.
4. Jednolitość
Nie wiem jak wy, ale moją początkową edukację w szkole podstawowej wyznaczała pewna stałość 2óch elementów – Pani i Sala. Pani prowadząca wszystkie przedmioty/lekcje – choć to pojęcie chyba wpadło do mojej świadomiści dopiero w 4 klasie wraz z planem lekcji – oraz Nasza Klasa. O ile to pierwsze jestem w stanie zrozumieć, o tyle to drugie jest dla mnie kompletnie niepojęte. Tak małe dzieci dopiero rozpoczynające edukację szkolną powinny mieć swoją klasę w której po pierwsze mają wszystkie zajęcia (bez gimnastyki/wfu of course) niezależnie od przedmiotu, jak i mieć swoje własne szafki na najbliższe 3 lata. Sala nie powinna być dzielona między 2 klasy 1sze/2gie/3cie, tak jak i szafka nie powinna być dzielona między dwójkę uczniów, gdyż w tym momencie określenia typu własna/nasza/moja tracą sens. Jeśli coś z kimś dzielę to to już nie jest tylko moje, tylko to jest moje i tego drugiego ktosia, czyli nasze wspólne.
To oczywiście znowu moje bardzo subiektywne, ale też krytyczne spojrzenie na codzienną edukację, jej blaski i cienie, na przykładzie codziennych obserwacji szkoły przez ostatnie lata. Napiszcie jakie Wy macie doświadczenia w styczności z edukacją powszechną – piszcie zarówno o pozytywach jak i negatywach!
Powyższy tekst powstawał, ewoluował i kształtował się w mojej głowie i notesie przez kilka ładnych miesięcy. Moje odczucia też w pewnych aspektach ewoluowały, czasem łagodniałam, czasem niekoniecznie, w końcu sprawa tyczy się edukacji naszych dzieci!